wtorek, 25 sierpnia 2015

ŚwiętoCeramiczny Debil 2015.

Święto Ceramiki się skończyło. Miasto odkorkowane, ale i zaśmiecone fest. (Nota bene - znowu minęłam po drodze do pracy porzucone męskie gatki w paski - tym razem slipy - no ewidentnie paski są teraz bardzo a la mode.) Faceci w przepoconych koszulkach rozkręcają budki, a w sklepie wreszcie znowu mam dzienne światło, bo jednakowoż płyta paździerzowa jest bardzo nieprzeźroczysta i przez pięć dni miałam cimno. Alleluja.


A teraz uwaga, specjalnie dla państwa, na okazję przymusowych badań społecznych bardzo dużej i różnorodnej ciżby ludzkiej, sporządziłam osobisty plebiscyt na ŚwiętoCeramicznego Debila 2015. Jedziemy.


Miejsce XIII
Chuda kobita z rozwianym włosem, która przyłaziła ze trzy razy pytać o "takie piwo, wie pani, z niebieską etykietką, chyba jasne, ale nie wiem, może polskie, ale nie jestem pewna, chyba mocne, ale takie, żeby gorzkie nie było, ma takie pani?"

Miejsce XII
Kilkunastu Januszów, którzy błąkali się po sklepie, w którym półki się uginają od piwa, ale nic nie kupili, bo akurat nie było tego jednego, jedynego, co to nie pamiętają, jak ono się nazywało; ale pili na wakacjach w Turcji trzysta lat temu, a ono takie dobre było, tragedia.

Miejsce XI
Stary Niemiec z lampucerowatą polską żoną z żylakami na nogach, wręcz osobiście urażony, że w Polsce nigdzie nie ma niemieckich piw. Skandal oraz w ogóle najgorzej, przecież jesteśmy niemiecką kolonią i jak to tak. 

Miejsce X
Ekzekwo ze czterech pajaców, którzy kupili w przeciągu czterech dni cztery piwa, pytających o rabacik, bo oni są stałymi klientami i w ogóle to im się należy.

Miejsce IX
Młodzieniec z nieopierzonym wąsem, który nachalnie mnie pytał, ile zarobiłam na Święcie Ceramiki i czy jestem singielką. Myśli nie rozwinął, ale lada moment spodziewam się oświadczyn, jak tylko mu przedstawię rozliczenie majątkowe.

Miejsce VIII
Niezliczona ilość łysych ćwoków, którzy kompletnie nie ogarniali idei butelki zwrotnej, nie sklejając zupełnie, że do ich ukochanych Tyskich, Harnasiów i innych piw z proszku, również nalicza się kaucję za butelkę. 

Miejsce VII
Pijane babsko, które stwierdziło, że koniecznie mnie musi oświecić, że nie widać sklepu, bo mnie zastawili i czemu ja z tym nic nie zrobiłam. Kiedy jej usiłowałam wyklarować, że zrobiłam co się dało, zaoferowała, że pójdzie podpalić ceramikom budki, żeby se nie myśleli. Bardzo mnie cieszy taka ludzka troska.

Miejsce VI
Kolo w białych spodniach, przez które mu było widać kolor gaci (czy jeśli napiszę, że w paski, ktokolwiek mi uwierzy...?); który przez cztery dni wbijał po kraftowe piwo i każdą jedną flaszkę wybierał pół godziny. W piątek spędził w sklepie 1,5h, a jego kilkuletnia córka zdążyła zasnąć, siedząc na skrzynkach po piwie.

Miejsce V
Facet, który kupił cztery piwa i pytał całkiem poważnie, czy może dać piwo dzieciom, bo chcą pić, a soczki są drogie (złotypisiąt).

Miejsce IV
Mamuśka z kilkumiesięcznym dzieckiem, która stała przed sklepem około północy, ćmiąc fajkę za fajką i czekając na starego. Nic sobie przy tym nie robiła z tego, że jej biedne młode wyło z zimna, bo nie miała nawet kocyka, żeby przykryć wózek, a dzieciak leżał w samych śpioszkach i powoli siniał, bo w sobotę w nocy było 13stopni.

Miejsce III
Łysy i przypakowany szmaciarz, kurdupel niższy ode mnie, z łbem wielkości piłki tenisowej, który zwyzywał moją mamę, że butelki wrzucane do kontenera na szkło się tłuką i robią hałas, tak jakby ktokolwiek miał na to akurat wpływ. Należy tu zaznaczyć, że właśnie wracałyśmy do domu, a ja byłam tak zmęczona i wściekła, że mu kulturalnie nadmieniłam, że od starych kurew, to se może swoją świnię wyzywać i raczej niech nie skacze, bo się schylę i go cyckiem zabiję.

Miejsce II
Dwa patafiany z rozbieganymi oczami, które zdołały odczytać na butelce Primatora Double wielki napis 24% i nie mogli się nadziwić, że to ma 24 wolty. Kiedy im usiłowałam wyjaśnić, że nie ma, bo 24% to ekstrakt początkowy jest, a alkoholu ma 10,5%, to zostałam zaszczycona spojrzeniami tak pustymi, jak jakikolwiek koci żołądek o dowolnej porze dnia i usłyszałam tylko wiele mówiące: "Kurwa, co? Kurwa, nic nie rozumiem, kurwa".

Oraz last but not least, zaszczytne Miejsce I
Narąbana Typowa Andżela z makijażem robionym stemplem pocztowym oraz butelką Wojaka w dłoni, która całkiem serio chciała negocjować sponsoring typu: ja jej dam dwa piwa za darmoszkę, a ona MOŻE coś u mnie kupi. Promocja sklepu taka. No deal roku, zupełnie nie wiem, dlaczego na to nie przystałam.

Jakby co, to możecie w komentarzach wrzucać swoje propozycje przetasowania miejsc, wedle ciężkości debilizmu reprezentowanego przez laureatów. Oraz, żeby nie było tak całkiem, że smutno mi Borze, to chciałam poinformować, że w podzięce za miłą współpracę, pani z budki przede mną, podarowała mi cztery pary ceramicznych kolczyków, które sama zrobiła. Więc w ramach reklamowania fajnych osób, jakbyście potrzebowali na cito ceramiki artystycznej, to idźcie na www.artmika.com i się tam zaopatrzcie. 
A także, państwo ceramicy, którzy korzystali z toalety, zanim się okazało, że dzięki Amerykankom USA wisi mi za nowy rozdrabniacz do sracza; wręczyli mi sto złotych w ramach dołożenia się do kosztów naprawy, chociaż wcale ich o to nie prosiłam. Zrobili to po prostu w ramach propagowania "bycia miłym", bo ja byłam miła. Nie dziwcie im się, mało mnie znali, to nie wiedzieli, że ze mnie w istocie jest sytyraszna wiedźma. A tak naprawdę to wielkie podziękowania dla państwa z Sosnowieckiego Stowarzyszenia Społecznego, za bycie miłym. I naprawdę byli z Sosnowca. Można? Można.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Sracz story.

W ogóle, jakbyście nie wiedzieli, to u mię we wsi są Dni Ceramiki. Największe święto w roku, wszyscy się jarają, ludzi naraz więcej niż dowolnego innego dnia w roku, miasto zakorkowane po kokardkę, ogólne szaleństwo. Oczywiście budki z ceramiką zastawiły mi sklep dokumentnie, więc od dwóch dni uskuteczniam akcję o kryptonimie "kolorowe jarmarki", czyli ustrajam wejście, żeby było widać, że tam jest w ogóle jakiś sklep, wieszam światełka, które migoczą bardzo oczojebnie oraz rozpoczęłam współpracę z kramarzami ceramiki. W sensie - oni se jebną moje plakaty opatrzone bardzo jednoznaczną szczałką we w stronę sklepu, a ja im udostępnię toaletę. No więc oczywiście toaleta stwierdziła, że hehe, fajny pomysł, miło, że masz plany, ale nic z tego i się zatkała na amen. Najlepsze jest to, że toaleta jest podłączona do rozdrabniacza, gdyż w starym budownictwie rury są wąskie i nasze nowoczesne gówno musi być najpierw zmielone, zanim wpadnie do Bobru. Po którejś z wizyt ceramików, rozdrabniacz zaczął piszczeć i buczeć na zmianę, więc se tak myślę, że chyba się coś zjebało. Ceramicy, po zwołaniu obrad wokół zatkanego kibla, zdeklarowali się, że jakby co, to pokryją koszty naprawy, jeśli się okaże, że to oni wrzucili tam coś nie halo. No zajebongo. Pan fachowiec, którego bardzo lubiam, gdyż się zjawił praktycznie na poczekaniu i nawet nie marudził, że przy piątku musi grzebać w cudzych kiblach, wyłowił z rozdrabniacza podpaskę. Po dość krępującej sondzie pt. "kto ma okres, ręka w górę" okazało się, że ani chybi mi się podpaska w magiczny sposób sama zmaterializowała w kiblu, gdyż żadna z zaindagowanych pań nie ma okresu. W ogóle to bardzo polecam, jakbyście byli nieśmiali i nie wiedzieli, jak zagadać, to połaźcie se po jarmarku i pytajcie kobiet, czy czasem nie mają miesiączki. Zadzierzgniecie przyjaźni gwarantowane. Doszłam do wniosku, że całkiem możliwe, że to jedna z Amerykanek, którym w przypływie dobroci serca umożliwiłam skorzystanie z toalety, odwdzięczyła się, wrzucając tam produkt higieny osobistej, którego nikt ze wszystkimi klepkami i przy obecności kosza na śmieci, nie wrzuciłby do sracza. Być może mam dziwnych znajomych, ale większość wie, że do kibla wrzuca się, co następuje: papier toaletowy oraz produkty uboczne przemiany materii. Tyle. Nie wrzucamy pieluch, podpasek, tamponów ani bielizny i jak znam życie to np. dywanów, sztućców oraz butelek po mineralnej TEŻ PEWNIE NIE. Stawiam zatem na Amerykanów, oni są przecież zawsze do przodu, jeśli chodzi o genialne pomysły. Jak to dobrze, że chcemy być Ameryką Europy.


środa, 12 sierpnia 2015

To nie jest kraj dla dobrych ludzi.

Bardzo jestem zatroskana. Smutek mję opadł chmurą wilgotną, chociaż możliwe, że to po prostu mój pot się poci, bo temperatura jest nieludzka. Ale doprawdy mję ten smutek do kości przenikł wziął, albowiem, gdyż, ponieważ się okazuje, że w Polsce ludzie, którzy chcą pomagać chorym dzieciom, mają potwornie cinżko. 

Chodzi u mnie we wsi taka pani z taką podkładką z zakładkami i tam w tych zakładkach się prezentują bardzo zasercechwytające zdjęcia dzieciaczków pokrzywdzonych przez los. Pani oczywiście na dzieciaczki zbiera piniondze, no bo jaki człek bez serca i godności ludzkiej nie wpłaci na chore dzieciaczki. I pani jest tak cinżko, że tak zbiera i zbiera i nic, że musi pić dla złagodzenia stresu. Wiem, gdyż od pani wali wódą bardzo raźno, więc wniosek jest jeden - zbieranie na chore dzieci jest bardzo stresujące. Pani widać jest wstyd, że tak musi se strzelać kurwiki co godzinę, bo na mą uwagę (oczywiście pełną troski o bliźniego oraz ogólnego przejęcia) na temat charakterystycznego zapachu, wybąkała, że to mentosy. Widać nowy smak na lato wypuścili. 

A przed chwilą objawił się pan, także wyjątkowo zestresowany, bo z tego stresu nie dał rady się umyć, ogolić ani ubrać w coś innego niż poplamioną niewiadomoczym koszulkę z napisem "Body Crusher" oraz dżymsy z dziuramy. Pan także zbierał na dzieciaczka, dziewczynkę, która musi mieć cholernego pecha, gdyż jest chora na Downa, boreliozę, paraliż kończyn, odrę, koklusz i prawdopodobnie dżumę z malarią, oczywiście na raz. Mówię Wam, taki żal, że się serce kraje. I się okazuje, że pan, co zbiera piniondze na wszystkie leki świata; ma jeszcze gorzej niż pani, bo prócz niewątpliwych zapachowych oznak stresu, pan ma również i wizualne, gdyż nie ma dwóch zębów, z samego przodu. Najwyraźniej zbieranie na chore dzieciaczki jest nie dość, że stresujące, to jeszcze niebezpieczne, bo można za tę całą dobroczynność dostać w ryj.

Bardzo to wszystko smutne, ja im się nie dziwię, że piją. Laboga, w potwornym kraju żyjemy.

Obrazek wygooglany i zassany z internetów. Sprawca obrazka nieznany.