poniedziałek, 7 września 2015

Teraz będzie na poważnie.

Wszędzie ostatnio tak głośno o syryjskich imigrantach. I se myślę - czy ja mam cokolwiek o tym pisać? Przecież moje posty są zwykle o moim własnym nierozgarnięciu, w tonie raczej głupawym. Tym bardziej, że doprawdy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. I mam mocne podejrzenia, że będę bardzo żałować, że to tutaj wrzucam, ale muszę, bo mnie to dusi i spać nie mogę. A ja uwielbiam spać, więc coś jest na rzeczy. 

Z jednej strony mamy bowiem rozdzierające serce zdjęcia martwych dzieci na plaży, fotomontaże Banksy'ego, gdzie z pływających w wodzie trupów układa się flagę Unii Europejskiej; przejmująco płaczącego ojca z dziećmi i wszystkich tych ludzi, którzy otwierają własne domy dla uchodźców oraz nawołują do humanitaryzmu, popartego głęboką wiarą w ludzką dobroć. W mediach wciąż pokazywane są wzruszające obrazy uciekających z ogarniętego wojną i głodem kraju matek z dziećmi. I człowiek myśli - no ależ oczywiście, że trzeba im pomóc, przecież do cholery, oni nie wieją stamtąd z własnej woli, tylko z przymusu - kto by nie wiał przed biedą i śmiercią...?

Z drugiej strony mamy idiotów, chcących muzułmanów zagazować, razem z żonami i nieletnim przychówkiem, tych którzy dają się ponieść modzie na nienawidzenie "kozojebców", bo przecież oni nie piją alkoholu, więc musi być coś z nimi w chuj nie tak; którzy zawracaliby łodzie z imigrantami albo nawet topili je, dla pewności, że nie wrócą. Tych wspominam tylko dlatego, że też istnieją, chociaż jest to zaskakujące w kraju, w którym jeszcze 75 (no dobra 73, bo obozy nie zostały wprowadzone od razu) lat temu zagazowywano im dziadków; więc ci ludzie muszą naprawdę mieć łajno pod czaszką. Ale nie o nich tu chodzi, wszyscy wiedzą, że to kretyni, ale jestem w stanie pojąć, skąd się ci kretyni wzięli. Ze strachu. Bo równolegle do zdjęć martwych dzieci, pojawiają się relacje zwykłych ludzi, nie mających nic wspólnego z polityką czy dziennikarstwem. Relacje mieszkańców Włoch, Grecji, Niemiec albo po prostu turystów - którzy są świadkami tego, że do Europy nie płynie fala zestrachanych uchodźców, drżących o własne życie; ale masy rozbestwionych młodych mężczyzn (według badań ONZ - 75% całej populacji uchodźców), którzy wyrabiają sobie fałszywe syryjskie paszporty i jadą do nas szerzyć islam i siać zniszczenie. I człowiek myśli - o cholera, niedobrze, będą nas zbiorowo gwałcić i sprowadzą tutaj swoje cztery żony z piętnaściorgiem dzieci - zaleją nas, ratuj się kto może. Są też głosy, że cały ten polski strach przed imigrantami jest na wyrost, bo przecież oni i tak do nas wcale nie chcą jechać - wolą do Niemiec, Francji i Anglii, bo to bogatsze kraje, a w Polsce mleko i miód raczej nie płynie. Ale są i Ci, którzy właśnie dlatego, że nie płynie, boją się, że uchodźcy odbiorą nam i te resztki opieki medycznej, zasiłków i państwowych (to znaczy - naszych, podatników) pieniędzy. I jedni i drudzy mają rację. 

I jest jeszcze trzeci rodzaj ludzi, do których chyba właśnie ja się zaliczam, którzy, owszem, są lekko otumanieni strachem, ale nie są przy okazji debilami. To znaczy - przecież nie będziemy ich do jasnej cholery topić, ale nie powinniśmy (my w znaczeniu - Europa, nieprawdaż) przyjmować tak bezkrytycznie i absolutnie wszystkich. Tutaj jednak pojawia się problem, to znaczy - jak rozróżnić biednego uchodźcę od gwałciciela-terrorysty...? Będziemy ich pytać na granicy: "Przepraszam, ma pan może zamiar się wysadzić w warszawskim metrze?" (W ogóle to apel do terrorystów - nie róbcie tego, to jedyne metro, jakie mamy i jego budowa pochłonęła cholerną ilość czasu, jak je wysadzicie, to następne zbudują w 2115, więc teges, po prostu nie róbcie tego, plis.)

No, ale, pomijając żarty, człowiek już nie wie, w co ma wierzyć, komu wierzyć, bo prawd jest tyle, ile relacji. Niby jednak łatwiej jest dać wiarę ludziom, których się zna i wie, że nie mają w tych niepokojących relacjach żadnego innego interesu, poza zwykłym ostrzeżeniem. Ojciec mojej przyjaciółki przez lata mieszkał we Francji, teraz mieszka w Chile i na pęczki ma przykładów z integracji imigrantów - wśród muzułmanów ona po prostu nie zachodzi, nawet w którymś tam z kolei pokoleniu. Jest to niegłupi człowiek i zawsze był zdania, że z islamem nam nie po drodze, bo to kultura, której jednym z głównych założeń jest pogarda dla innych kultur. I jeśli tylko pogarda, to jeszcze byłoby całkiem spokojnie, ale niestety pojawia się też nienawiść i to nienawiść poparta autentycznymi przypadkami mordów i gwałtów na tle religijnym. Bo Polacy owszem, też nienawidzą, ale zwykle werbalnie, rzadko kiedy się do przeistacza w działanie - jakoś nie widuje się moherów z Januszami w kamizelkach z C4, wrzeszczących "Chrystus Królem Polski!", zanim się wysadzą w powietrze na stadionie. I pomimo tego, że w Polsce sprawy gwałtów nadal są traktowane marginalnie i zdawkowo - nadal jest to w naszym kraju nielegalne. Natomiast imamowie otwarcie mówią, że kobiety nienoszące hidżabu można gwałcić, bo przecież są niewierne i pokazując gołą szyję, zachęcają do czynów lubieżnych. I człowieka zaczyna ogarniać coraz większe przerażenie, bo przecież każdy uchodźca ma prawo sprowadzić tu (znowu "tu" w znaczeniu "do Europy") swoją rodzinę. W przypadku Ukraińców (którzy i tak w większości nie mają statusu uchodźcy w Polsce...) to jest najczęściej jedna żona i np. trójka dzieci. W przypadku muzułmanów to mogą być nawet i cztery żony i dwadzieścioro dzieci. Zaczyna się robić tłoczno.

Nie może sobie jednak człowiek dać spokoju i całkiem po prostu ich wszystkich nienawidzić, bo przecież wśród tych mas uchodźców na pewno są też i te nieszczęsne kobiety z dziećmi, które po prostu szukają azylu przed wojną i byłoby jednak ogromnym kurewstwem im tego azylu odmówić. Nie ich winą jest, że akurat żyją w społeczeństwie, w którym to mężczyzna jest panem i władcą, dlatego też wyjeżdża ich więcej i wyjeżdżają jako pierwsi. Poza tym, jestem przekonana, że nie wszyscy ci demoniczni muzułmanie jadą tutaj, żeby gwałcić Europejki na potęgę, kraść, mordować i siedzieć na socjalu. Jednak nie należy zapominać, że istnieje coś takiego, jak logika tłumu, więc jeśli tysiąc uchodźców uzna za swoje prawo i przywilej obrzucenie czyjegoś domu kamieniami i obrabowanie sklepu na osiedlu, to ten tysiąc pierwszy być może sobie pomyśli "W sumie, skoro wszyscy tak robią..." Być może sobie też tak nie pomyśli i będzie przeciw, ale przy takiej różnicy głosów, jego zdanie nie będzie miało znaczenia. 

I człowiek się zaczyna serio bać, wizualizując sobie to wszystko. Tym bardziej, że widzę jak dyskusja o uchodźcach dzieli ludzi, którzy na co dzień się przyjaźnią. I prawdziwość wszelkich informacji jakoś traci wtedy na znaczeniu, bo nie wiadomo, co sądzić i komu wierzyć.


Ale to przecież, tak w ogóle i poza tym, to oni są przecież daleko. I tak właściwie to nie jest mój problem, nie ja im wjechałam czołgiem w podwórko, co mnie to w ogóle. Prawda...? Tylko, że właśnie nie. Owszem, to nie myśmy (jako społeczeństwo, w sensie) podejmowali decyzje o działaniach zbrojnych na Bliskich Wschodzie. Nie my będziemy też decydować o tym ilu i kiedy uchodźców przyjmiemy. Bo przyjmiemy, nawet jeśli ani my, ani oni nie bardzo tego chcemy. I właściwie to nie ma co dywagować - proces się już rozpoczął, możemy próbować załagodzić skutki, ale nikt nie jest w stanie ich w pełni przewidzieć, więc po co narzekać? No i właśnie to, w tej całej sytuacji, w tym całym "konflikcie" Europa-Syria (albo raczej Europa-Islam), najbardziej mnie wkurza, że ja nie mam nic do powiedzenia. Nie jest ważne, czy uznam, że "tak, dawajcie tu tych uchodźców, nakarmimy chlebem i solą, niech se żyją"; albo powiem "a w życiu, won mi stąd, maso ciemna, nie będzie mi nikt meczetów pod blokiem stawiał!" - nie ode mnie zależy, co się z nimi stanie. 

Mogę sobie pisać na fb, na forach, do gazet; wszyscy możemy o tym dyskutować w domach, w pracy i przy barze - nic to nie zmieni. Ci ludzie - prawdopodobnie równie przerażeni i zmęczeni, jak my - też nie mają nic do gadania, o ich losach przesądziło kilka decyzji na wyższym szczeblu, o których przypuszczalnie nawet nie wiemy. Kilku facetów w drogich garniturach spotkało się w oszklonym biurze albo wyłożonym mahoniem gabinecie, podpisali kilka papierów, kilka milionów dolarów zmieniło właściciela i kilka miesięcy później - rzesze ludzi żyją w strachu - czy to przed uchodźcami, czy też przed tym, że nie ma gdzie uciekać. Nie wiem, jak Was, ale mnie to naprawdę denerwuje. Że nieistotne są argumenty za i przeciw - mamy tylko fragmenty prawdy i możemy próbować posklejać to wszystko znowu do kupy. Szkoda tylko, że te najważniejsze kawałki zaginęły gdzieś po drodze, schowane przez ludzi, których podobno sami sobie wybraliśmy.