środa, 21 marca 2018

List Matki Patriotki Przyszłościowej z fejsbuka wyjebion za bycie prawie prawdą :D

"Pamiętam, że po pierwszym dziecku było jeszcze całkiem super, nie bolało tak bardzo - ale ja to mam szczęście. Urodziłam w szpitalu, fakt, że bez znieczulenia, bo to grzech ciężki jest, a Bóg kazał kobiecie cierpieć, ale przynajmniej ojcem dziecka jest mój mąż, a nie konkubent. Dobry człowiek, ożenił się ze mną mimo, że mu dałam przed ślubem (po prawdzie, to sobie wziął, ale to znaczy, że prawdziwy mężczyzna mi się trafił), ale na szczęście moja rodzina wybłagała i zapłaciła jego rodzicom dobre pieniądze - bo przecież za bycie panną z dzieckiem nie tylko idzie się do piekła, ale i nie ma się żadnych zasiłków i ksiądz z ambony co niedziela wypomina z nazwiska. Alka z klatki obok wybłagała, żeby jej nie wymieniał, bo jej codziennie dzieciaki w szkole męczyli, ale strach myśleć, czym musiała błagać, przecież oni nie mają pieniędzy, bo szydłowego na dziecko, te 500zł, co nasi przodkowie wywalczyli z piekielną opozycją – nie dają samotnym matkom, bo to nie po bożemu. Ale Alka to lampucera, przecież wszyscy wiedzą. Wracała z pracy po nocce, to ją zgwałcili, bo tylko lampucery szwendają się nocami po ulicach, chociaż ona na magazynie w Robalu musiała robić nocami, od kiedy mamy wolne niedziele, Święte Środy i Pątnicze Piątki, to żeby wyrobić tygodniowo 40h, to trzeba nocami, ja też robię, ale ja to mam szczęście - szyję patriotom koszulki ze swastyką na piersi i "Pamiętamy '44" na rękawie. Prawym. A ponieważ teraz wszyscy patrioci muszą takie nosić (bo inaczej nie poznasz, że patriota), to robota jest. Chłopcy wprawdzie wiecznie drą tę odzież, bo się piorą z Wrogami Narodu - czyli głównie z tym śniadym Wojtusiem z Osiedla Złodziei Księżyca, którego matka się puściła z Arabem. Wojtuś ma piętnaście lat, ale wygląda na dziesięć, bo się stawiał i tak go nawracali, aż przestał rosnąć. Dalej się stawia, ale pewnie niedługo przestanie. Moje dzieci, te żyjące, na szczęście wszystkie białe, mężowskie. Mój mąż, dobry człowiek, ma wprawdzie bękarta z tą Alką z klatki obok, ale wszyscy wiedzą, że to lampucera, więc w sumie nic nie szkodzi. Alka nie ma szczęścia i na pewno spódnicę miała za krótką, ale to przecież trzeba myśleć, zwyczajnie - spódnic nosić w ogóle też nie wypada, bo kobieta musi być kobietą, więc ja noszę wszystkie do kostek, skromnie. Jak kiedyś na urodziny męża założyłam taką za kolano, to zaraz mi mąż obliczył ile mi brakuje do kostek i bił tak, żebym miała blizny i teraz wstyd nosić krótsze niż do kostek. Dobrze zrobił, przynajmniej się nauczyłam, mój mąż zawsze mówi, że kobietę trzeba nauczyć, a że to dobry człowiek, to i mówi, co robi. Przy okazji zrobił mi też wtedy przy tej spódnicy kolejne dziecko, Natkę moją, szóstą z kolei, bo go bicie nastraja, ale przynajmniej żonie swojej zrobił, co nie. Ale, ja to mam szczęście. Dzieci się zdrowe rodzą, ja już trochę nie trzymam moczu, bo co się nie zagoi, to mój mąż znowu się nastraja, ale w sumie mam już 37 lat, to mam prawo się starzeć. Siostra Alki, Elka nie miała szczęścia - poroniła, chociaż niby nie wiedziała nawet, że zaciążyła, bo miała czternaście lat, jak ją poseł przenajświętszego PiSu (tfu tfu, na psa urok!), to znaczy - obcy zły człowiek, który był tu tylko przejazdem i nikt go więcej nie widział - zbałamucił i zaszła - poszła na roboty do rolników, bo od kiedy robotnikom sezonowym zabrano prawa pracy, przepraszam, ukrócono samowolkę związków zawodowych, to ludzie powyjeżdżali (ci, co zdążyli, zanim zamknęli granice, dla naszej ochrony przed imigrancką zarazą, która nas wszystkich powybija) no i dzieci od 12 lat mogą robić na roli. No i Elka się tak zarobiła, że poroniła i piętnasty rok będzie, jak siedzi za to teraz. Mój mąż - dobry człowiek, tylko trochę gwałtowny - mówi, że gówno tam, że na pewno wiedziała, że jest w ciąży, bo lampucery takie, jak ona zawsze wiedzą, co nie. Moja Julcia ma czternaście lat teraz i nie wiem, jak można być lampucerą, jak to takie dziecko, ale moja Julcia z dobrego domu jest przecież, to co innego. Do kościoła chodzimy, mąż czasem uderzy, to jasne, ale chłop musi w domu zaznaczyć, kto rządzi. Julcia zaczyna coś o chłopakach mówić, ale posłałam ją do księdza naszego wielebnego wielkiego pochwalonego na wieki wieków, żeby jej wybił z głowy chłopaków, bo to same kłopoty są. Jeszcze ma na to czas. Nie za długo, bo jak przed dwudziestką za mąż nie wyjdzie, to wiadomo, że nietykalska i oziębła – a wstyd starą pannę pod dachem trzymać, męża się jej dobrego znajdzie, takiego, jak mój mąż – dobry człowiek, Polak patriota. Julcia wprawdzie chciałaby na studia, nie wiem zupełnie po co, do rodzenia dzieci, to studiów nie trzeba kończyć, a powinności macierzyńskiej nie może odmówić – tak jest w Głównej Ustawie Na Rzecz Boskości Rodziny, którą wszyscy mamy w domu – zamiast dawnej komunistycznej konstytucji okresu przejściowego. Naszą mój mąż rytualnie spalił z kolegami z pracy na podwórku, a potem poszli pić i tak się zrobił mój Antoś, siódmy, bo jak mój mąż, dobry człowiek, popije, to go nachodzi, ale to u normalnego faceta normalne. No, ale, ja mówię mojej Julci, że po co jej studia - panowie tak nam ładnie ten świat urządzili, to po co im tam taka moja Julka, głupiutka...? Dobrze, że ładna z niej dziewczynka, to mi ksiądz zawsze powtarza, że taka ładniutka, jak ją odbieram z jej chrześcijańskich pogadanek w nocy z plebanii. Julcia ma taki wzrok zaszklony, trochę martwy, pewnie dużo się modliła i dlatego. Nie chce już ze mną rozmawiać, ale przynajmniej przestała o chłopakach i studiach, chwała Bogu. Zresztą, ja nie mam czasu na jej dziewczyńskie fanaberie, ja mam ósemkę dzieci jeszcze, to mam co robić. Nie narzekam, praca jest, mąż jest, dzieci do szkoły chodzą, uczyć się, jak to komunizm upadł w 2018, po tym jak Błogosławiony Kaczyński Dwojga Braci go przedtem obalił w 1989. Mój Krzysiu będzie księdzem, bo na wszystkich sprawdzianach z religii ma szóstkę, aż z dumy pękam, jak widzę jak zakreśla czerwonym szlaczkiem wszystkie religie w tygodniu na swoim planie lekcji – osiemnaście, bo Krzysiu teraz chodzi do klasy o profilu duchownym. Julka tylko do klasy gospodarstwa domowego, jak wszystkie dziewczynki, to ja nie wiem w ogóle, co ona by chciała studiować – sprzątanie kuchni? Mój mąż bardzo się z tego śmiał, a Julka mu wtedy powiedziała, że z koleżankami uczą się programowania w szkolnej pracowni, z tą starą panną Kazimierą – dwadzieścia dziewięć lat i jeszcze nie ma męża – to raz, że zaraz na pannę Kazimierę doniósł i poleciała baba ze stołka (i dobrze, dziecko mi będzie krzywdzić), to Julcię trochę pobił, ale go uprosiłam, żeby nie bił po twarzy, bo Julcia ładniutka, to szkoda. Dzieci wychowuję – jak widać – zgodnie z przykazaniami Boskimi, według nauk Kościoła i Państwa, chociaż po prawdzie, to one dla mnie brzmią wszystkie tak samo, ale ja jestem tylko kobietą i się nie znam, ważne, że mój mąż się zna i porządne dzieci mam.


Widzi Wysoki Sąd, że ja staram się być dobrą obywatelką Polskiego Państwa Katolickiego. Być może za mało pracowałam i mnie pokarało teraz, może modliłam się za mało. Modliłam się, żeby mimo wszystko lekarze byli w błędzie, że mojemu dziesiątemu dziecku nie urosła główka. Mój brzuch widocznie był nie dość dobry, żeby wykształcić pełnoprawnego obywatela, mea kulpa. Mój mąż już się do mnie nie odzywa i nawet do aresztu nie przychodzi w odwiedziny, bo mówi, że musiałam się puścić, bo on tylko normalne dzieci robi, więc to nie jego. Ja się przysięgam na Panienkę Najświętszą, że nikt inny mnie nie gwałcił, tylko mąż mój, dobry człowiek, to musi moja wina być, że Robercik nie miał główki. Nie wypieram się, że nie moja wina, ale błagam Wysoki Sąd i Wielebnego Kapelana Sprawiedliwości o łagodny wymiar kary dla mnie i umożliwienie mi widzeń z moimi dziećmi, podczas odsiadywania wyroku siedmiu lat pozbawienia wolności w Zakładzie Karnym dla Morderczyń Obywateli Polskich w Pomiechówku. Niniejszym również przyznaję rację mojemu adwokatowi oraz Wielebnemu Kapelanowi Sprawiedliwości, żeby mężowi mojemu, rozwód dać kościelny, bo on dobry człowiek, dobry obywatel, przysłuży się jeszcze ojczyźnie i na pewno kobietę inną uczyni szczęśliwą i ona mu pewnie zdrowe dzieci jeszcze urodzi. Proszę jako okoliczność łagodzącą uznać to, że nie poddałam się bezbożności aborcji, jak ta lampucera Honorata z działu szycia męskich gaci z orłem na zadzie (ale w koronie) - zamieszkała przy ul. Bomby Termobarycznej 23/7 -, co to cały zakład wiedział, że zrobiła i to dwa razy, a pierwszym razem, to też ja na nią doniosłam, mąż mój mówił, że trzeba. I ja urodziłam tylko jednego Robercika bez główki, a ciotka Haliny z warzywniaka urodziła homo sapiensa, więc ciekawe kto ma gorszą macicę, co nie. Ale, ja to mam szczęście.

Z nadzieją na przychylne ustosunkowanie się do mojej prośby, uniżenie

Matka Patriotka Przyszłościowa."

P.S. Nie chce mi się rozparcelowywać na osobne wpisy tego, co się w kraju obecnie odkurwia, to jest jeden. W odpowiedzi na nasuwające się niechybnie wątpliwości - nie jest to opis rzeczywistej sytuacji w Polsce. Jeszcze. 

poniedziałek, 19 października 2015

Szukam Menża tak bardzo.

      Kochani, dawno nie relacjonowałam moich postępów w kwestii szukania menża. Poświęciłam się bowiem riserczowi w tym temacie i specjalnie w celach naukowych założyłam se konto na portalu randkowym, przy aprobacie Abuni, która rzekła "Zaprawdę powiadam Ci, będzie grubo". Azaliż stało się, jak powiedziała. Generalnie to założenie sobie takiego konta polecam serdecznie, jak ma się doła i chce się dowartościować. No, chyba że się akurat nie wygląda jak zwłoki, to wtedy nie trzeba... Takiego napływu śliniących się do moich fotek facetów dawno nie doświadczyłam i prawdę mówiąc to nie wiem, czy chciałam doświadczyć. 
 
       Pojawiły się różne odmiany mężczyzn wszelakich, cała menażeria o potencjale komicznym dziecka Abelarda Gizy i Johna Olivera (nie jest to ładne dziecko, ale nie o to chodzi...). Menażerię skrzętnie analizowałam i analizy zapisywałam w zeszyciku, zatytułowanym "Może Monż". (Fun fact - 90% menażerii podaje jako swoje życiowe motto "Carpe diem". Od razu nastawiam się na fantastyczną znajomość, jak ktoś carpe ten diem.) Oczywiście pierwsi zjawili się erotomani-gawędziarze, wylewający mi na klawiaturę swoje ubożuchne fantazje - jeśli seks w szpilkach to jest szczyt perwersji, to panowie zbyt wiele seksu raczej w życiu nie uprawiali. Albo to ja jestem mały, rudy zboczuszek, też możliwe. Nie wiem, mam zawsze wtedy ochotę zapytać "No dobra, seks w szpilkach - kto te szpilki, przepraszam, zakłada...?" Fantazje były napisane tak... poetyckim językiem, że owszę, wywołały u mję ekstatyczną gorączkę i przyspieszony oddech, jakkolwiek spowodowany palpitacją na tle kurwicowym; bynajmniej zaś nie perspektywą "zjednania naszych spoconych wiązadeł", cokolwiek to, nieprawdaż, znaczy. 

      Dostałam również od pana, który ze zdjęcia profilowego wygląda jak Gargamel na rencie - zapytanie o moje strefy erogenne. Subtelne zagranie, nie ma to tamto. (Ikonografię dowodową załączam.) Dostępnymi odpowiedziami były:
a) oczywiste części ciała
b) również oczywiste części ciała
c) jeszcze bardziej oczywiste części ciała
d) jedna oczywista i dwie dość kościste części ciała
oraz (werble)
e) bicz i lateksowe wdzianko.
Hmmm. HMMM. Nie wiem, w sumie to dawno nie ruchałam, więc może zapomniałam o co cho, ale jak dla mnie to zestaw możliwych odpowiedzi bardziej przypomina te zagadki dla dzieci, gdzie Jasio ma narysowany młotek, śrubokręt, kombinerki i marynowanego śledzia i musi wskazać, co tu nie pasuje. Chyba że dzieją się jakieś rzeczy niesłychane w najnowszych rozdziałach chirurgii plastycznej i wszczepiają już ludziom bicze i lateksowe wdzianka. Bo jak tak, to rozumiem. Podejrzewam, że Gargamel nie pisał tego pytania sam, tylko skorzystał z wbudowanych w portal funkcji, co chyba tylko pogarsza całą sytuację. 


       Otrzymałam także propozycje trójkąta, ale tylko dwie, więc jestem wyjątkowo zawiedziona i rozmyślam złożenie reklamacji do adminów. Mam również niezwykłe powodzenie wśród panów w wieku +50 lat, zupełnie nie zrażonych dwoma dekadami różnicy i składających mi propozycje o szerokim wachlarzu zastosowań. Rozważanie tych propozycji (które są zwykle prośbami o spotkanie sformułowanymi na najróżniejsze sposoby - zaczynając od boleśnie grafomańskich poematów o moich oczach, kończąc na opisie zmysłowych spotkań na jego jachcie/cadillacu/prywatnym jecie), uniemożliwia mi nieustanne rozmyślanie o tym, o ile ten facet jest starszy od mojego własnego ojca. Oczywiście, wiek nie ma znaczenia, liczy się tylko miłość i sialala, ale jakoś tak mam niejasne poczucie takiego nieokreślonego "fuj". Pewnie to dlatego, że jestem płytka. Cusz. 

       Ponadto, w opisie wymarzonego partnera, nieopatrznie napisałam, że facet nie musi być zniewalająco przystojny (oraz bardzo wyraźnie zaznaczyłam, że MUSI być przy tym interesujący i niegłupi). To teraz mam za swoje, bo każdy przygłup, który wygląda tylko trochę lepiej od niedokładnie ogolonej małpy się zgłasza z jakże wiele mówiącym "Czecs". Kto zgadnie z jakiej to gwary, dostaje ciastko z kremę. Mam wielką ochotę robić kontrolce-kontrofał "Nie musisz wyglądać jak młody Marlon Brando (ach!), ale to przy założeniu, że potrafisz samodzielnie napisać zdanie współrzędnie złożone, nie ślinisz się z wysiłku przy sznurowaniu butów i nie należysz do partii Korwina. Albo chociaż miej na tyle przyzwoitości, żeby być przystojnym, przecież na coś muszę polecieć".

       A oprócz tego, to może ze trzech sensownych facetów napisało, z tym, że jeden chce się zaraz-teraz spotkać, na tzw. "gwałt" (HE HE), a drugi chyba myśli, że to ja go będę podrywać, bardzo to urocze. Moje poczucie własnej wartości wprawdzie troszkę podskoczyło - bo już zaczęłam podejrzewać, że z moją urokliwie trupią cerą powinnam po prostu zacząć szukać menża tam, gdzie takie atrakcje są mile widziane i nie wywołują reakcji typu "Jezu, to żyje!". Czyli w prosektoriach i w Kółku Nekrofilów Miejskich, gdzie będę robić furorę jako "Madame Cadavre - żyje, chociaż nie widać". A tu się okazuje, że nie tylko. 

        Słowem, moje drogie poszukiwatorki i poszukiwatorzy menżów (oraz wcale nie) - dzieje się i ufam, że będzie działo się bardziej, gdyż zeszycik analizatorski "Może Monż" już puchnie w szwach. Mam nadzieję, że wlałam w Wasze serduszka otuchę oraz mnóstwo miłości i zostawiam Was ze śliczną, złotą myślą (taką posypaną również złotym brokatę), którą przed chwilą otrzymałam jako wiadomość: "Kromka chleba i dwa komplementy całkiem wystarczą kobiecie, aby przeżyć dzień". Amę.

poniedziałek, 7 września 2015

Teraz będzie na poważnie.

Wszędzie ostatnio tak głośno o syryjskich imigrantach. I se myślę - czy ja mam cokolwiek o tym pisać? Przecież moje posty są zwykle o moim własnym nierozgarnięciu, w tonie raczej głupawym. Tym bardziej, że doprawdy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. I mam mocne podejrzenia, że będę bardzo żałować, że to tutaj wrzucam, ale muszę, bo mnie to dusi i spać nie mogę. A ja uwielbiam spać, więc coś jest na rzeczy. 

Z jednej strony mamy bowiem rozdzierające serce zdjęcia martwych dzieci na plaży, fotomontaże Banksy'ego, gdzie z pływających w wodzie trupów układa się flagę Unii Europejskiej; przejmująco płaczącego ojca z dziećmi i wszystkich tych ludzi, którzy otwierają własne domy dla uchodźców oraz nawołują do humanitaryzmu, popartego głęboką wiarą w ludzką dobroć. W mediach wciąż pokazywane są wzruszające obrazy uciekających z ogarniętego wojną i głodem kraju matek z dziećmi. I człowiek myśli - no ależ oczywiście, że trzeba im pomóc, przecież do cholery, oni nie wieją stamtąd z własnej woli, tylko z przymusu - kto by nie wiał przed biedą i śmiercią...?

Z drugiej strony mamy idiotów, chcących muzułmanów zagazować, razem z żonami i nieletnim przychówkiem, tych którzy dają się ponieść modzie na nienawidzenie "kozojebców", bo przecież oni nie piją alkoholu, więc musi być coś z nimi w chuj nie tak; którzy zawracaliby łodzie z imigrantami albo nawet topili je, dla pewności, że nie wrócą. Tych wspominam tylko dlatego, że też istnieją, chociaż jest to zaskakujące w kraju, w którym jeszcze 75 (no dobra 73, bo obozy nie zostały wprowadzone od razu) lat temu zagazowywano im dziadków; więc ci ludzie muszą naprawdę mieć łajno pod czaszką. Ale nie o nich tu chodzi, wszyscy wiedzą, że to kretyni, ale jestem w stanie pojąć, skąd się ci kretyni wzięli. Ze strachu. Bo równolegle do zdjęć martwych dzieci, pojawiają się relacje zwykłych ludzi, nie mających nic wspólnego z polityką czy dziennikarstwem. Relacje mieszkańców Włoch, Grecji, Niemiec albo po prostu turystów - którzy są świadkami tego, że do Europy nie płynie fala zestrachanych uchodźców, drżących o własne życie; ale masy rozbestwionych młodych mężczyzn (według badań ONZ - 75% całej populacji uchodźców), którzy wyrabiają sobie fałszywe syryjskie paszporty i jadą do nas szerzyć islam i siać zniszczenie. I człowiek myśli - o cholera, niedobrze, będą nas zbiorowo gwałcić i sprowadzą tutaj swoje cztery żony z piętnaściorgiem dzieci - zaleją nas, ratuj się kto może. Są też głosy, że cały ten polski strach przed imigrantami jest na wyrost, bo przecież oni i tak do nas wcale nie chcą jechać - wolą do Niemiec, Francji i Anglii, bo to bogatsze kraje, a w Polsce mleko i miód raczej nie płynie. Ale są i Ci, którzy właśnie dlatego, że nie płynie, boją się, że uchodźcy odbiorą nam i te resztki opieki medycznej, zasiłków i państwowych (to znaczy - naszych, podatników) pieniędzy. I jedni i drudzy mają rację. 

I jest jeszcze trzeci rodzaj ludzi, do których chyba właśnie ja się zaliczam, którzy, owszem, są lekko otumanieni strachem, ale nie są przy okazji debilami. To znaczy - przecież nie będziemy ich do jasnej cholery topić, ale nie powinniśmy (my w znaczeniu - Europa, nieprawdaż) przyjmować tak bezkrytycznie i absolutnie wszystkich. Tutaj jednak pojawia się problem, to znaczy - jak rozróżnić biednego uchodźcę od gwałciciela-terrorysty...? Będziemy ich pytać na granicy: "Przepraszam, ma pan może zamiar się wysadzić w warszawskim metrze?" (W ogóle to apel do terrorystów - nie róbcie tego, to jedyne metro, jakie mamy i jego budowa pochłonęła cholerną ilość czasu, jak je wysadzicie, to następne zbudują w 2115, więc teges, po prostu nie róbcie tego, plis.)

No, ale, pomijając żarty, człowiek już nie wie, w co ma wierzyć, komu wierzyć, bo prawd jest tyle, ile relacji. Niby jednak łatwiej jest dać wiarę ludziom, których się zna i wie, że nie mają w tych niepokojących relacjach żadnego innego interesu, poza zwykłym ostrzeżeniem. Ojciec mojej przyjaciółki przez lata mieszkał we Francji, teraz mieszka w Chile i na pęczki ma przykładów z integracji imigrantów - wśród muzułmanów ona po prostu nie zachodzi, nawet w którymś tam z kolei pokoleniu. Jest to niegłupi człowiek i zawsze był zdania, że z islamem nam nie po drodze, bo to kultura, której jednym z głównych założeń jest pogarda dla innych kultur. I jeśli tylko pogarda, to jeszcze byłoby całkiem spokojnie, ale niestety pojawia się też nienawiść i to nienawiść poparta autentycznymi przypadkami mordów i gwałtów na tle religijnym. Bo Polacy owszem, też nienawidzą, ale zwykle werbalnie, rzadko kiedy się do przeistacza w działanie - jakoś nie widuje się moherów z Januszami w kamizelkach z C4, wrzeszczących "Chrystus Królem Polski!", zanim się wysadzą w powietrze na stadionie. I pomimo tego, że w Polsce sprawy gwałtów nadal są traktowane marginalnie i zdawkowo - nadal jest to w naszym kraju nielegalne. Natomiast imamowie otwarcie mówią, że kobiety nienoszące hidżabu można gwałcić, bo przecież są niewierne i pokazując gołą szyję, zachęcają do czynów lubieżnych. I człowieka zaczyna ogarniać coraz większe przerażenie, bo przecież każdy uchodźca ma prawo sprowadzić tu (znowu "tu" w znaczeniu "do Europy") swoją rodzinę. W przypadku Ukraińców (którzy i tak w większości nie mają statusu uchodźcy w Polsce...) to jest najczęściej jedna żona i np. trójka dzieci. W przypadku muzułmanów to mogą być nawet i cztery żony i dwadzieścioro dzieci. Zaczyna się robić tłoczno.

Nie może sobie jednak człowiek dać spokoju i całkiem po prostu ich wszystkich nienawidzić, bo przecież wśród tych mas uchodźców na pewno są też i te nieszczęsne kobiety z dziećmi, które po prostu szukają azylu przed wojną i byłoby jednak ogromnym kurewstwem im tego azylu odmówić. Nie ich winą jest, że akurat żyją w społeczeństwie, w którym to mężczyzna jest panem i władcą, dlatego też wyjeżdża ich więcej i wyjeżdżają jako pierwsi. Poza tym, jestem przekonana, że nie wszyscy ci demoniczni muzułmanie jadą tutaj, żeby gwałcić Europejki na potęgę, kraść, mordować i siedzieć na socjalu. Jednak nie należy zapominać, że istnieje coś takiego, jak logika tłumu, więc jeśli tysiąc uchodźców uzna za swoje prawo i przywilej obrzucenie czyjegoś domu kamieniami i obrabowanie sklepu na osiedlu, to ten tysiąc pierwszy być może sobie pomyśli "W sumie, skoro wszyscy tak robią..." Być może sobie też tak nie pomyśli i będzie przeciw, ale przy takiej różnicy głosów, jego zdanie nie będzie miało znaczenia. 

I człowiek się zaczyna serio bać, wizualizując sobie to wszystko. Tym bardziej, że widzę jak dyskusja o uchodźcach dzieli ludzi, którzy na co dzień się przyjaźnią. I prawdziwość wszelkich informacji jakoś traci wtedy na znaczeniu, bo nie wiadomo, co sądzić i komu wierzyć.


Ale to przecież, tak w ogóle i poza tym, to oni są przecież daleko. I tak właściwie to nie jest mój problem, nie ja im wjechałam czołgiem w podwórko, co mnie to w ogóle. Prawda...? Tylko, że właśnie nie. Owszem, to nie myśmy (jako społeczeństwo, w sensie) podejmowali decyzje o działaniach zbrojnych na Bliskich Wschodzie. Nie my będziemy też decydować o tym ilu i kiedy uchodźców przyjmiemy. Bo przyjmiemy, nawet jeśli ani my, ani oni nie bardzo tego chcemy. I właściwie to nie ma co dywagować - proces się już rozpoczął, możemy próbować załagodzić skutki, ale nikt nie jest w stanie ich w pełni przewidzieć, więc po co narzekać? No i właśnie to, w tej całej sytuacji, w tym całym "konflikcie" Europa-Syria (albo raczej Europa-Islam), najbardziej mnie wkurza, że ja nie mam nic do powiedzenia. Nie jest ważne, czy uznam, że "tak, dawajcie tu tych uchodźców, nakarmimy chlebem i solą, niech se żyją"; albo powiem "a w życiu, won mi stąd, maso ciemna, nie będzie mi nikt meczetów pod blokiem stawiał!" - nie ode mnie zależy, co się z nimi stanie. 

Mogę sobie pisać na fb, na forach, do gazet; wszyscy możemy o tym dyskutować w domach, w pracy i przy barze - nic to nie zmieni. Ci ludzie - prawdopodobnie równie przerażeni i zmęczeni, jak my - też nie mają nic do gadania, o ich losach przesądziło kilka decyzji na wyższym szczeblu, o których przypuszczalnie nawet nie wiemy. Kilku facetów w drogich garniturach spotkało się w oszklonym biurze albo wyłożonym mahoniem gabinecie, podpisali kilka papierów, kilka milionów dolarów zmieniło właściciela i kilka miesięcy później - rzesze ludzi żyją w strachu - czy to przed uchodźcami, czy też przed tym, że nie ma gdzie uciekać. Nie wiem, jak Was, ale mnie to naprawdę denerwuje. Że nieistotne są argumenty za i przeciw - mamy tylko fragmenty prawdy i możemy próbować posklejać to wszystko znowu do kupy. Szkoda tylko, że te najważniejsze kawałki zaginęły gdzieś po drodze, schowane przez ludzi, których podobno sami sobie wybraliśmy.