środa, 18 czerwca 2014

Trzecia rano blues.

Jak widać posty można pisać, tylko po godzinie 3 w nocy. Wcześniej nie uchodzi zupełnie. Właśnie zoczyłam, że pierwszy post na moim blogu miał 4 odsłony, a drugi całe 5, więc szok i niedowierzanie, że takie tłumy walą! I - może to niepoważne jest, ale ja się cieszę z tego cholernie, bom anonimowa jak się tylko da, nikt nic o mnie nie wie, piszę sobie tak w ten Internet bez odzewu i jest pysznie. Przynajmniej na razie. Bo ja już kiedyś tak pisałam do ludzi, pisałam z odzewem niejednym i prawdę mówiąc stwierdzam, że ma delikatna kobieca psychika takich rarytasów jak forumowe shitstormy albo prywatne wycieczki skończonych buców - nie znosi dobrze. Powiedzmy oględnie. A wypisać się przecież muszę, bo mi pęknie żyłka na skroni, krew mię zaleje po brodę i w ogóle blizna będzie na ryju i będę wyglądać jak The Hound z Gry o Tron, a on nieciekawie skończył. Więc tego - se tak bazgrolę sama do siebie i się sama ze sobą chichram i gadam do siebie rączo. Oczywiście - niektórzy twierdzą, że takie atrakcje kwalifikują mnie do białego kaftanika i przytulnej sali o miękkich ścianach, ale ja uważam, że przynajmniej mogę se pogadać z kimś na poziomie, a poza tym biorę tabletki. Więc jakby co, to ja podam nr do mojej pani dochtór, która mię tymi tabletkami karmi, a ona już powie, czemu nie ma kaftanika. Jeszcze. Speaking of which - muszę się dzisiaj z nią na randkę umówić, za którą se zapłacę 100zł, a w zamian dostanę świstek na więcej tabletek. Uważam, że się opyla.

Machnęłam se paznokcie na krwistoczerwony kolorek, bo se umyśliłam, że będzie pasował do granatowej kiecki w białe groszki, zanabytej za 20 ziko na szmatach koło domu. Do tego biały kardigan, czerwony paseczek i kolczyki również rouge i proszę was, wyglądam jak przykładna żona i gospodyni domowa, lata 50 XXw., gdzieś z Missouri, kiedy tostery były wielkości lodówek i o wadze małego samochodu. I jeszcze bym se machła u stóp paznokcie też, gdybym nie miała paluszków plasterkami pozaklejanych, bo kremowe buciki, które mi to tej stylówy pasują, obcierają mnie sakramencko, kurwy jedne. Są prześliczne absolutnie i wyglądam w nich jak milijon zielonych i choć nie ukrywam, że cierpię w nich niezmiernie, to będę nosić, nawet jakbym se miała wszystkie palce okleić. Bym jebła foteczkę, ale po pierwsze primo - ni mom aparatu takiego, co by mnie uchwycił w pełnej krasie i pięknie mym całościowym, a po drugie primo - mija się to trochę z moim założeniem ultraanonimowości. W sumie mogę wrzucić fotkę z urżniętym łbem, choć koafiurę też se wymyśliłam piękną i rozterki mną takie właśnie egzystencjalne targają. Tak ubrana prześlicznie powędruję do pani dentystki, która musi mi obejrzeć jamę gębową dokładnie, bo coś mi chyba z pyska ostatnio wypadło i mam obrzydliwe przypuszczenie, że to była plomba, bo mam jakiś taki uszczerbek w zębie, o który sobie kaleczę język, bo ciągle to muszę macać tym językiem, oczywiście. Przy czem powinnam też se wyrwać ósemkę moją ostatnią i do cna już zgłupieć, bo w związku z rozpoczęciem pracy w lipcu nie będę miała potem czasu na takie przyjemności jak operacyjne usuwanie zębów mądrości, nieprawdaż. Podejrzewam, że pani dentystka, które se właśnie założyła nowy gabinet, będzie miała ceny takie mniej-więcej ojapierdolęczyichpoebao, ale raz się żyje i zęby ma się jedne.

Z nowości - się podobno okazuje, że naukowcy odkryli, że koty faktycznie rozumieją, co się do nich mówi, ale decydują się to ignorować. No jestę naukowcę normalnie, szkoda, że sama wcześniej tego nie opublikowałam, Nobel murowany, a potem szmal, dziwki i koks. Ja to się jednak nie umiem w życiu ustawić wcale, nic a nic. Dziewictwo też oddałam za darmo, z tzw. miłości, zamiast się sprzedać za gruby szmal i nie głodować na studiach w Krakowie, ale żyć jak pączek w maśle w takim np. Paryżu albo innym Lądynie. No młode i głupie, normalnie. A propos kotów - odkryłam także, że kiedy się memu cudownemu zwierzu postawi miskę z żarciem nie na przeznaczonej do tego ślicznej tacce na podłodze, tylko na np. schodach, parapecie czy w zlewie, to futrzak żre jakby mu za to płacili, choćby nie chciał nawet wąchać, jak stało w normalnym miejscu. Wyszło mi, że chyba mu się popierniczyło i myśli, że se upolował. Anyway - żre, więc ja nie mam pytań. Chociaż nie, w sumie jedno mam - dlaczego producent trawki szybkorosnącej dla kotów myśli, że to jest dobry pomysł, żeby to coś, na czym rośnie zielone, taka mieszanka trocin i filtrów od papierosów, waliło jak  dwutygodniowy nieboszczyk w klimacie karaibskim, hę...? Jezu, nie wiedziałam, co tak jebie w pokoju, podejrzewałam, że mi pod biblioteczką zdechło zwierzę wielkości konia co najmniej, a to ta skrzyneczka plastikowa niepozorna tak daje, że jakby jednak ten koń pod biblioteczką leżał, to aż by wziął zmartwychwstał, tylko po to, żeby uciec na swych kopytkach jak najdalej od tego smrodu. Wyniosłam na strych, niech tam śmierdzi. Teraz noszę kota na górę, żeby go nakarmić trawką, od której on dostaje głupawki, jak faceci przy cyckach. No jest pięknie jednak.

Jutro mam maraton po lekarzach, chwała bogom, że akurat wiem w co się ubrać i będę piękna, choć oplastrowana i cierpiąca. Po przeczytaniu artykułu w WO nt. Sary, podjęłam wiekopomna decyzję, że nie będę umartwiać się bardziej niż to potrzebne i postanowiłam polubić swoje ciało, ze wszystkimi wałeczkami, pryszczami, włosami, co się nie chcą układać i paznokciami, co się łamią. Challenge accepted, chociaż niekoniecznie wierzę, że mię się taki humor utrzyma na długo, ale zamierzam próbować. No bo, do cholery, skoro ona może taka piękna się czuć i błyszczeć, kiedy jeździ na wózku, to jest wstyd i poruta, że ja robię jakieś chryje i panikuję, kiedy mi troszkę brzuch widać w jakiejś kiecce obcisłej. No kurwa, halo.

I to znowu będzie otagowane jako opiłki drobne, choć moje ostatnie postanowienie do drobnych nie należy. Tylko na razie nie mam weny jakoś na większe opiłki. Jak mi strach przed pisaniem  większych opiłkach przejdzie, to pomyślimy. A na razie howgh.

niedziela, 1 czerwca 2014

Ciągi myślowe vol.1.

Jakże pięknie minęła mi niedziela, wreszcie się dorwałam do gotowania i strzeliłam boski rosół, który był po prostu idealny, bo ja mam tendencję do rozwadniania zup, a dzisiaj rosołek mi wyszedł cymesik. Być może tez dlatego, że w Kauflandzie dostałam czegoś w rodzaju zaćmienia umysłowego spowodowanego widokiem truskawek (9 zeta za kilo jednakowoż, to jest cena barbarzyńska) i zamiast natki pietruszki kupiłam lubczyk, bo podobny. I się zadumałam, czy mam to zielsko dodawać czy nie, bo o lubczyku wiem tyle, że jakieś staropolskie napary miłosne się z tego warzy, ale żeby rosół...? Stwierdziłam, że wsio ryba i tak zjedzą i władowałam cały pęczek. Jak się okazuje - był to wyśmienity wręcz pomysł, bo zupa pachnie tak, że dosłownie stałam nad tym garem i się sztachałam oparami; co rzecz jasna zaowocowało popatrzeniem sobie nozdrzy gorącą parą, ale czegóż się nie robi dla sztuki, nieprawdaż... I makaronu nie rozgotowałam nawet, taki wyszedł sprężysty i smaczny, normalnie przerwa w kucharzeniu dobrze mi robi. Na drugie rąbnęłam schabowe i kaszę gryczaną z marchewką zasmażaną. Najlepszy Brat Na Świecie orzekł, że dawno mi się tak dobre mięsiwo nie udało. No ja myślę, cholera, cztery godziny w kuchni stałam. Gros z tego oczywiście zajęły mi bułeczki drożdżowe, które wymyśliłam na deser, a do których lunęłam chyba trochę za dużo spirytusu. W przepisie był rum, ale rumu nie ma, a spirytus, oczywiście tylko do gotowania, jest, to wlałam na pałę trzy łyżki i ciasto gorzkawe się zrobiło; szczęśliwie w piekarniku wyparowało w cholerę i nawet całkiem całkiem w smaku wyszło. Bułeczki nazywają się "bogatki" i ja nie wiem, gdzie ta ich bogatość, bo szału nie robią i nawet bakalii nie ma, no chyba że te alkoholowe opary jakoś mają ubogacać. To jak tak, to ja rozumiem.

Jutro mam wstać koło 10 (ahahaha, już jasne, widzę to moim trzecim okiem umysłu, jak ta lala świeża wstanę, ahahaha...), bo muszę znowu pozałatwiać masę spraw takich jak wybieranie farby, nowy licznik wody, nowy licznik gazu, pieczątka, oklejenie kasetonu (nie wiem jeszcze za bardzo czym, bo projektu nie ma!!), założenie konta w banku i zakup sandałów. To ostatnie, wbrew pozorom, cholernie mnie męczy i prześladuje, bo od tygodnia szukam sandałów i mnie szlag trafia. Potrzebne mi są takie, w których jest wygodnie bardzo, a przy tym stopa nie wygląda jak zakuta w jakieś kopyto ortopedyczne. Czyli wygodne, ale nie sportowe, bo w takich to się ma człapy jak Żabcia Rechotka. I wkładkę wewnętrzną muszą mieć taką, żeby mi się stópcie nie odparzały i żeby pięta była lekko wyżej niż palce, bo kręgosłup się wtedy mniej męczy i w ogóle najlepiej, żeby nie kosztowały 500 zeta. A w sklepach - zwłaszcza internetowych - są sandały do sesji zdjęciowych, czyli takie na cieniuteńkiej podeszwie z dwoma sznureczkami mocującymi podeszwę do stopy, w których można chodzić góra dwie godziny, bo potem bolą nogi i które zresztą mają mniej-więcej taką właśnie trwałość - ze dwa miesiące może wytrzymają. Albo z kolei - ultrabrzydkie sandały zapinane na rzepy, w których nie chciałam chodzić mając lat 14, to i teraz nie zamierzam. Jak już wreszcie znalazłam takie, które odpowiadają moim parametrom wszelakim - to nie ma mojego rozmiaru. Oczywiście, wa mać, że nie ma. To nie o to chodzi, że jestem jakaś niebotycznie wybredna (tylko ociupinkę...), ale zwyczajnie nie mam pieniędzy i czasu, żeby kupować sobie sandałki wizytowe, wyjściowe, do takiego looku, do innego looku, a te nie pasują, a te niewygodne, za to śliczne. Wierzcie mi, że jak będę już miała taki szmal, to się nie będę pierniczyła, tylko kupię wszystkie, które mi się podobają i nawet mnie nie będzie obchodziło, że stopy odparzone - w końcu będą mnie w lektyce pozłacanej nosić, więc co mi tam. Ale na razie muszę wybrać wersję optymalną, co jak się okazuje nie jest wcale takie proste. Muszę się zatem przejść po mieście, zobaczyć co i po ile i omijać szerokim łukiem sklepy z gównianym chińskim obuwiem, robionym ze starych opon i plastiku z lat '70. No bo sory batory, ale jak para baletek kosztuje 19,99 i jest to cena normalna, a nie promocyjna, to wg mnie coś z tymi baletkami jest mocno nie halo.

Tak czy owak - pomijając zakup sandałów, czego pewnie i tak nie zdążę zrobić, to mam jutro do załatwienia wuj spraw. Więc idę lulać, jakże wcześnie. Znowu.