Wszędzie ostatnio tak głośno o syryjskich imigrantach. I se myślę -
czy ja mam cokolwiek o tym pisać? Przecież moje posty są zwykle o moim
własnym nierozgarnięciu, w tonie raczej głupawym. Tym bardziej, że
doprawdy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. I mam mocne podejrzenia,
że będę bardzo żałować, że to tutaj wrzucam, ale muszę, bo mnie to dusi i
spać nie mogę. A ja uwielbiam spać, więc coś jest na rzeczy.
Z
jednej strony mamy bowiem rozdzierające serce zdjęcia martwych dzieci na
plaży, fotomontaże Banksy'ego, gdzie z pływających w wodzie trupów
układa się flagę Unii Europejskiej; przejmująco płaczącego ojca z
dziećmi i wszystkich tych ludzi, którzy otwierają własne domy dla
uchodźców oraz nawołują do humanitaryzmu, popartego głęboką wiarą w
ludzką dobroć. W mediach wciąż pokazywane są wzruszające obrazy
uciekających z ogarniętego wojną i głodem kraju matek z dziećmi. I
człowiek myśli - no ależ oczywiście, że trzeba im pomóc, przecież do
cholery, oni nie wieją stamtąd z własnej woli, tylko z przymusu - kto by
nie wiał przed biedą i śmiercią...?
Z drugiej strony mamy
idiotów, chcących muzułmanów zagazować, razem z żonami i nieletnim
przychówkiem, tych którzy dają się ponieść modzie na nienawidzenie
"kozojebców", bo przecież oni nie piją alkoholu, więc musi być coś z
nimi w chuj nie tak; którzy zawracaliby łodzie z imigrantami albo nawet
topili je, dla pewności, że nie wrócą. Tych wspominam tylko dlatego, że
też istnieją, chociaż jest to zaskakujące w kraju, w którym jeszcze 75
(no dobra 73, bo obozy nie zostały wprowadzone od razu) lat temu
zagazowywano im dziadków; więc ci ludzie muszą naprawdę mieć łajno pod
czaszką. Ale nie o nich tu chodzi, wszyscy wiedzą, że to kretyni, ale
jestem w stanie pojąć, skąd się ci kretyni wzięli. Ze strachu. Bo
równolegle do zdjęć martwych dzieci, pojawiają się relacje zwykłych
ludzi, nie mających nic wspólnego z polityką czy dziennikarstwem.
Relacje mieszkańców Włoch, Grecji, Niemiec albo po prostu turystów -
którzy są świadkami tego, że do Europy nie płynie fala zestrachanych
uchodźców, drżących o własne życie; ale masy rozbestwionych młodych
mężczyzn (według badań ONZ - 75% całej populacji uchodźców), którzy
wyrabiają sobie fałszywe syryjskie paszporty i jadą do nas szerzyć islam
i siać zniszczenie. I człowiek myśli - o cholera, niedobrze, będą nas
zbiorowo gwałcić i sprowadzą tutaj swoje cztery żony z piętnaściorgiem
dzieci - zaleją nas, ratuj się kto może. Są też głosy, że cały ten
polski strach przed imigrantami jest na wyrost, bo przecież oni i tak do
nas wcale nie chcą jechać - wolą do Niemiec, Francji i Anglii, bo to
bogatsze kraje, a w Polsce mleko i miód raczej nie płynie. Ale są i Ci,
którzy właśnie dlatego, że nie płynie, boją się, że uchodźcy odbiorą nam
i te resztki opieki medycznej, zasiłków i państwowych (to znaczy -
naszych, podatników) pieniędzy. I jedni i drudzy mają rację.
I
jest jeszcze trzeci rodzaj ludzi, do których chyba właśnie ja się
zaliczam, którzy, owszem, są lekko otumanieni strachem, ale nie są przy
okazji debilami. To znaczy - przecież nie będziemy ich do jasnej cholery
topić, ale nie powinniśmy (my w znaczeniu - Europa, nieprawdaż)
przyjmować tak bezkrytycznie i absolutnie wszystkich. Tutaj jednak
pojawia się problem, to znaczy - jak rozróżnić biednego uchodźcę od
gwałciciela-terrorysty...? Będziemy ich pytać na granicy: "Przepraszam,
ma pan może zamiar się wysadzić w warszawskim metrze?" (W ogóle to apel
do terrorystów - nie róbcie tego, to jedyne metro, jakie mamy i jego
budowa pochłonęła cholerną ilość czasu, jak je wysadzicie, to następne
zbudują w 2115, więc teges, po prostu nie róbcie tego, plis.)
No,
ale, pomijając żarty, człowiek już nie wie, w co ma wierzyć, komu
wierzyć, bo prawd jest tyle, ile relacji. Niby jednak łatwiej jest dać
wiarę ludziom, których się zna i wie, że nie mają w tych niepokojących
relacjach żadnego innego interesu, poza zwykłym ostrzeżeniem. Ojciec
mojej przyjaciółki przez lata mieszkał we Francji, teraz mieszka w Chile
i na pęczki ma przykładów z integracji imigrantów - wśród muzułmanów
ona po prostu nie zachodzi, nawet w którymś tam z kolei pokoleniu. Jest
to niegłupi człowiek i zawsze był zdania, że z islamem nam nie po
drodze, bo to kultura, której jednym z głównych założeń jest pogarda dla
innych kultur. I jeśli tylko pogarda, to jeszcze byłoby całkiem
spokojnie, ale niestety pojawia się też nienawiść i to nienawiść poparta
autentycznymi przypadkami mordów i gwałtów na tle religijnym. Bo Polacy
owszem, też nienawidzą, ale zwykle werbalnie, rzadko kiedy się do
przeistacza w działanie - jakoś nie widuje się moherów z Januszami w
kamizelkach z C4, wrzeszczących "Chrystus Królem Polski!", zanim się
wysadzą w powietrze na stadionie. I pomimo tego, że w Polsce sprawy
gwałtów nadal są traktowane marginalnie i zdawkowo - nadal jest to w
naszym kraju nielegalne. Natomiast imamowie otwarcie mówią, że kobiety
nienoszące hidżabu można gwałcić, bo przecież są niewierne i pokazując
gołą szyję, zachęcają do czynów lubieżnych. I człowieka zaczyna ogarniać
coraz większe przerażenie, bo przecież każdy uchodźca ma prawo
sprowadzić tu (znowu "tu" w znaczeniu "do Europy") swoją rodzinę. W
przypadku Ukraińców (którzy i tak w większości nie mają statusu uchodźcy
w Polsce...) to jest najczęściej jedna żona i np. trójka dzieci. W
przypadku muzułmanów to mogą być nawet i cztery żony i dwadzieścioro
dzieci. Zaczyna się robić tłoczno.
Nie może sobie jednak człowiek
dać spokoju i całkiem po prostu ich wszystkich nienawidzić, bo przecież
wśród tych mas uchodźców na pewno są też i te nieszczęsne kobiety z
dziećmi, które po prostu szukają azylu przed wojną i byłoby jednak
ogromnym kurewstwem im tego azylu odmówić. Nie ich winą jest, że akurat
żyją w społeczeństwie, w którym to mężczyzna jest panem i władcą,
dlatego też wyjeżdża ich więcej i wyjeżdżają jako pierwsi. Poza tym,
jestem przekonana, że nie wszyscy ci demoniczni muzułmanie jadą tutaj,
żeby gwałcić Europejki na potęgę, kraść, mordować i siedzieć na socjalu.
Jednak nie należy zapominać, że istnieje coś takiego, jak logika tłumu,
więc jeśli tysiąc uchodźców uzna za swoje prawo i przywilej obrzucenie
czyjegoś domu kamieniami i obrabowanie sklepu na osiedlu, to ten tysiąc
pierwszy być może sobie pomyśli "W sumie, skoro wszyscy tak robią..."
Być może sobie też tak nie pomyśli i będzie przeciw, ale przy takiej
różnicy głosów, jego zdanie nie będzie miało znaczenia.
I
człowiek się zaczyna serio bać, wizualizując sobie to wszystko. Tym
bardziej, że widzę jak dyskusja o uchodźcach dzieli ludzi, którzy na co
dzień się przyjaźnią. I prawdziwość wszelkich informacji jakoś traci
wtedy na znaczeniu, bo nie wiadomo, co sądzić i komu wierzyć.
Ale
to przecież, tak w ogóle i poza tym, to oni są przecież daleko. I tak
właściwie to nie jest mój problem, nie ja im wjechałam czołgiem w
podwórko, co mnie to w ogóle. Prawda...? Tylko, że właśnie nie. Owszem,
to nie myśmy (jako społeczeństwo, w sensie) podejmowali decyzje o
działaniach zbrojnych na Bliskich Wschodzie. Nie my będziemy też
decydować o tym ilu i kiedy uchodźców przyjmiemy. Bo przyjmiemy, nawet
jeśli ani my, ani oni nie bardzo tego chcemy. I właściwie to nie ma co
dywagować - proces się już rozpoczął, możemy próbować załagodzić skutki,
ale nikt nie jest w stanie ich w pełni przewidzieć, więc po co
narzekać? No i właśnie to, w tej całej sytuacji, w tym całym
"konflikcie" Europa-Syria (albo raczej Europa-Islam), najbardziej mnie
wkurza, że ja nie mam nic do powiedzenia. Nie jest ważne, czy uznam, że
"tak, dawajcie tu tych uchodźców, nakarmimy chlebem i solą, niech se
żyją"; albo powiem "a w życiu, won mi stąd, maso ciemna, nie będzie mi
nikt meczetów pod blokiem stawiał!" - nie ode mnie zależy, co się z nimi
stanie.
Mogę sobie pisać na fb, na forach, do gazet; wszyscy
możemy o tym dyskutować w domach, w pracy i przy barze - nic to nie
zmieni. Ci ludzie - prawdopodobnie równie przerażeni i zmęczeni, jak my -
też nie mają nic do gadania, o ich losach przesądziło kilka decyzji na
wyższym szczeblu, o których przypuszczalnie nawet nie wiemy. Kilku
facetów w drogich garniturach spotkało się w oszklonym biurze albo
wyłożonym mahoniem gabinecie, podpisali kilka papierów, kilka milionów
dolarów zmieniło właściciela i kilka miesięcy później - rzesze ludzi
żyją w strachu - czy to przed uchodźcami, czy też przed tym, że nie ma
gdzie uciekać. Nie wiem, jak Was, ale mnie to naprawdę denerwuje. Że
nieistotne są argumenty za i przeciw - mamy tylko fragmenty prawdy i
możemy próbować posklejać to wszystko znowu do kupy. Szkoda tylko, że te
najważniejsze kawałki zaginęły gdzieś po drodze, schowane przez ludzi,
których podobno sami sobie wybraliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz