piątek, 24 lipca 2015

Motyla noga.

Z racji tego, że lato, to postanowiłam się wbić w szorty, póki jestem piękna (ha ha) oraz młoda (HA HA) i cellulit jeszcze nie skolonizował mi nóg aż do kostek. Ku mojej radości, okazało się, że z sześciu par szortów, które sobie w napadzie optymizmu kupiłam praktycznie na raz - niektóre nawet jeszcze pasują. Znaczy się - zapnę się, nie spłaszczają mu dupy i nie robi się z przodu wielbłądzie kopytko, czyli alleluja i do szortów przystąp. Na tę radosnę okoliczność wczoraj siedziałam w łazience przez godzinę i skrupulatnie goliłam całe nogi, które zwykle z lenistwa golę tylko do kolan. Zacięłam się tylko trzy razy: oczywiście przy kostkach (bliznami po tych sznytach będę moje wnuki straszyć) oraz ino raz w kolano, ale za to fest, bo się lało, jak ze świni. Po dezynfekcji ran ciętych i ciężkich walkach w okolicach drugiego kolana - nóżki miałam gładkie i śliczne, nawet jeśli lekko obolałe oraz tradycyjnie eterycznie blade. Natomiast dzisiaj rano, mój przepiękny i najcudowniejszy na Ziemi Kocisław, władował mi się na kolana i tulił się do mię tak pięknie i ochoczo, że naprawdę me serce łkało, że go muszę z tych kolan zepchnąć, bo znowu się spóźnię do roboty. Więc Kocisław postanowił mje ukarać za to, że jestem tak zimną i złą kobietą, i zjechał na pazurach po świeżo ogolonych udach, zapewne chcąc przy tym nadać nieco żywszego kolorytu trupiobladej mej skórze. Cóż - koloryt jest, szortów nie ma, gdyż musiałam się oplastrować dość solidnie, żeby se spodni krwią nie ufajdać. Wnoszę, że mój kot jednak jest zagorzałym katolikiem, bo chciał mnie ochronić przed nieopatrznym grzechem i świeceniem dupą przed obcymi ludźmi. Chwała Borze.

A także - wpadł mi do sklepu motylek. Ganiałam za nim w zachwycie jak modelowa idiotka, dopóki nie wpadł między butelki i żadnym sposobem nie mogę go znaleźć :( Przestawiłam całą półkę i nie ma motylka. Przesz mje serce pęknie, jak przy następnej dostawie znajdę między butelkami martwego motylka. Albo - jeszcze gorzej - motyle ścierwo wyewoluuje, odkryje sposób na otwieranie butelek skrzydełkiem i wychleje mi wszysko, zanim się obejrzę. Szkoda, że koncerniaków już nie mam, jakby to wychlał, to by się zatruł chemią po pierwszej butelce i tyle bym go widziała. A tak to muszę żyć w stresie. Laboga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz