czwartek, 29 stycznia 2015

Zmagań z wątpliwą urodą grafomański zapis.


Postanowiłam wczoraj wreszcie wprowadzić w czyn moje noworoczne obietnice, że będę o siebie bardziej dbać, nawet jak mi się cholernie nie będzie chciało. Wróciwszy z roboty, stanęłam więc przed lustrem i stwierdziłam, że najwyższy czas oporządzić moje malowniczo krzaczaste brwi, które są wprawdzie jasne, ale niebezpiecznie zbliżają się do scalenia w jedną. Wyjęłam zatem szablony do brwi (bo istnieje coś takiego, prawdopodobnie właśnie dla takich absolutnych i bezdyskusyjnych geniuszy, jak ja), przyłożyłam, odrysowałam. Działa to tak, że jak już się ma odrysowane, to trzeba się pozbyć włosków, które se dziko rosną poza tym, co wyznaczył szablon. Cztery włosy i milion łez w oczach później stwierdziłam, że się nie da, bo raz, że boli, a dwa, że leci mi krew, więc albo jestem idiotycznie wrażliwa, albo zwyczajnie tępa i nie umiem obsługiwać pęsety. Prawdopodobnie jedno i drugie - w różnym natężeniu, ale jednak ciągle - naraz. Przypomniałam sobie, że przecież kiedyś, podczas jednego z wcześniejszych zrywów dbania o się, które głównie się kończą na zakupach właśnie - nabyłam se trymer do brwi, taki mini, taki maciupci trymerek. Cała w skowronkach, że oto koniec cierpień, zaczęłam se trymować. W trakcie upiększania, kiedy brwi robiły mi się już uroczo cienkie, stwierdziłam, że u nasady takie jakieś dalej są krzaczaste, więc trzeba by także objętościowo je przyciąć. Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że specjalnie se założyłam soczewki, żeby widzieć co robię oraz to, że użyłam szablonu, co by mieć wszystko równo - efekty były piorunujące. Otóż zdołałam sobie ogolić brwi. Jedną do połowy, a drugą od połowy. Jedna ma ładną, szeroką nasadę i zamiast się kunsztownie zwężać, kończy się dramatycznie na samym środku łuku brwiowego. Druga natomiast u nasady ma łysą dziurę, a dalej jest blond, więc jej nie widać i w zasadzie, to mam tylko po lewej, nad okiem taką smętną kępkę włosków, które ocalały. Jak można się domyślać, wyglądam wyjątkowo powabnie. Troszkę jak ruskie dywaniary przed porannym makijażem, kiedy to do swoich wygolonych brwi przykładają szklanki i rysują, a trochę jak pacjentka oddziału zamkniętego lokalnej świrowni, której oddziałowa (pozdro dla pani Barbary) zapomniała zabrać maszynki do golenia. Chwała bogom, że zdołałam sobie w miarę znośnie dorysować te brwi brązowym cieniem do powiek i jakoś to wszystko załagodzić, żebym nie wyglądała jak klasyczna Swietłana. Chciałam nawet se fotkę strzelić i wrzucić naoczny dowód, że pomówienia, jakobym miała nierówno, są najprawdziwszą prawdą, bo teraz to naprawdę mam nierówno, ale mój telefon nie zdzierżył i wyładował się podczas trzaskania mi selfie. Czyli ewidentny znak, że świat jeszcze nie jest na to gotowy. 


Na poprawę humoru chciałam sobie zrobić pyszny budyń waniliowy, więc do tego z torebki, dosypałam cukru z prawdziwą wanilią. Byłoby przepięknie, gdybym nie nalała mleka równo z garnkiem, gdyby mi nie wykipiało i gdybym nie przypaliła tego budyniu, ale przynajmniej szarosina, trochę malaryczna barwa, którą nadała budyniowi wanilia, wynagrodziła mi wszystkie trudy kucharzenia. Kotu bardzo smakowało. Oraz - nałożyłam sobie wczoraj maseczkę na pysk i zapomniałam jej wieczorem zmyć, więc dzisiaj jestem świńsko różowa na ryju. Przy tak intensywnym dbaniu o urodę, powinnam co rychlej się przeprowadzić do Krasnojarska, bo tu się będę mym pięknem za bardzo wyróżniać.

#mówciemiSwietłana #takbardzoja #brwiprzeznaczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz