Postanowiłam wczoraj wreszcie wprowadzić w czyn moje noworoczne
obietnice, że będę o siebie bardziej dbać, nawet jak mi się cholernie
nie będzie chciało. Wróciwszy z roboty, stanęłam więc przed lustrem i
stwierdziłam, że najwyższy czas oporządzić moje malowniczo krzaczaste
brwi, które są wprawdzie jasne, ale niebezpiecznie zbliżają się do
scalenia w jedną. Wyjęłam zatem szablony do brwi (bo istnieje coś
takiego, prawdopodobnie właśnie dla takich absolutnych i bezdyskusyjnych
geniuszy, jak ja), przyłożyłam, odrysowałam. Działa to tak, że jak już
się ma odrysowane, to trzeba się pozbyć włosków, które se dziko rosną
poza tym, co wyznaczył szablon. Cztery włosy i milion łez w oczach
później stwierdziłam, że się nie da, bo raz, że boli, a dwa, że leci mi
krew, więc albo jestem idiotycznie wrażliwa, albo zwyczajnie tępa i nie
umiem obsługiwać pęsety. Prawdopodobnie jedno i drugie - w różnym
natężeniu, ale jednak ciągle - naraz. Przypomniałam sobie, że przecież
kiedyś, podczas jednego z wcześniejszych zrywów dbania o się, które
głównie się kończą na zakupach właśnie - nabyłam se trymer do brwi, taki
mini, taki maciupci trymerek. Cała w skowronkach, że oto koniec
cierpień, zaczęłam se trymować. W trakcie upiększania, kiedy brwi robiły
mi się już uroczo cienkie, stwierdziłam, że u nasady takie jakieś dalej
są krzaczaste, więc trzeba by także objętościowo je przyciąć. Cóż,
biorąc pod uwagę fakt, że specjalnie se założyłam soczewki, żeby widzieć
co robię oraz to, że użyłam szablonu, co by mieć wszystko równo -
efekty były piorunujące. Otóż zdołałam sobie ogolić brwi. Jedną do
połowy, a drugą od połowy. Jedna ma ładną, szeroką nasadę i zamiast się
kunsztownie zwężać, kończy się dramatycznie na samym środku łuku
brwiowego. Druga natomiast u nasady ma łysą dziurę, a dalej jest blond,
więc jej nie widać i w zasadzie, to mam tylko po lewej, nad okiem taką
smętną kępkę włosków, które ocalały. Jak można się domyślać, wyglądam
wyjątkowo powabnie. Troszkę jak ruskie dywaniary przed porannym
makijażem, kiedy to do swoich wygolonych brwi przykładają szklanki i
rysują, a trochę jak pacjentka oddziału zamkniętego lokalnej świrowni,
której oddziałowa (pozdro dla pani Barbary) zapomniała zabrać maszynki
do golenia. Chwała bogom, że zdołałam sobie w miarę znośnie dorysować te
brwi brązowym cieniem do powiek i jakoś to wszystko załagodzić, żebym
nie wyglądała jak klasyczna Swietłana. Chciałam nawet se fotkę strzelić i
wrzucić naoczny dowód, że pomówienia, jakobym miała nierówno, są
najprawdziwszą prawdą, bo teraz to naprawdę mam nierówno, ale mój
telefon nie zdzierżył i wyładował się podczas trzaskania mi selfie.
Czyli ewidentny znak, że świat jeszcze nie jest na to gotowy.
Na
poprawę humoru chciałam sobie zrobić pyszny budyń waniliowy, więc do
tego z torebki, dosypałam cukru z prawdziwą wanilią. Byłoby przepięknie,
gdybym nie nalała mleka równo z garnkiem, gdyby mi nie wykipiało i
gdybym nie przypaliła tego budyniu, ale przynajmniej szarosina, trochę
malaryczna barwa, którą nadała budyniowi wanilia, wynagrodziła mi
wszystkie trudy kucharzenia. Kotu bardzo smakowało. Oraz - nałożyłam
sobie wczoraj maseczkę na pysk i zapomniałam jej wieczorem zmyć, więc
dzisiaj jestem świńsko różowa na ryju. Przy tak intensywnym dbaniu o
urodę, powinnam co rychlej się przeprowadzić do Krasnojarska, bo tu się
będę mym pięknem za bardzo wyróżniać.
#mówciemiSwietłana #takbardzoja #brwiprzeznaczenia
#mówciemiSwietłana #takbardzoja #brwiprzeznaczenia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz